Indonezja w Pięciu Punktach

Pomiędzy Australią i Azją kontynentalną leży magiczna kraina. Taka odwrócona Polska. Spójrzcie na flagę Indonezji, a zrozumiecie. Kraina kochanych i gościnnych ludzi, którzy dzielą się z przyjezdnymi ciepłem swoich serc. Widoki i atrakcje turystyczne tutaj to tylko wisienka na torcie.  Ludziom napotkanym przeze mnie na Jawie pragnę z całego serca powiedzieć: Matur Nuvun! Celem tego wpisu jest podsumowanie tego kraju w formie krótkiego poradnika dla chcących tu przyjechać zarówno z rowerem jak i bez. Zapraszam do Indonezji w Pięciu Punktach oraz nowego albumu.

Po pierwsze wiza. Bez wizy. Darmowa pieczątka na wjeździe na trzydzieści dni. Można poprosić o wizę płatną (50 AUD) i dostać wizę na trzydzieści dni z możliwością przedłużenia o kolejne trzydzieści. Jednak aby taką wizę przedłużyć należy zapłacić i zostać około tygodnia w pobliżu jednego z większych miast, bowiem można to załatwić wyłącznie osobiście. Mi trzydzieści dni w zupełności wystarczyło. Nie odwiedziłem wprawdzie Sumatry, ale mogę na nią popłynąć promem z Malezji, z Kuala Lumpur, skąd piszę te słowa. Oczywiście na kolejną darmową pieczątkę.

Wylądowałem na Bali, lecz kierowany niezachęcającymi recenzjami, w rzekomym raju surferów spędziłem zaledwie dwa dni. Dosłownie przejechałem południowym wybrzeżem z Denpasar do Gilimanuk aby promem przedostać się na Jawę.

Promem z Bali na Jawę

Promem z Bali na Jawę

Po drugie topografia. Zarówno Bali jak i Jawa nie są płaskie. Dla mnie to było bolesne odkrycie. Do tej pory radziłem sobie bez map topograficznych i desygnowanego urządzenia GPS. Ostatnie kilometry pchania roweru drogą z Banyuwangi pod wulkan Kawah Ijen, gdy skończyła mi się woda, jedzenie i para w nogach, stanowiły sygnał, że pora jednak ulepszyć planowanie, uwzględniając podjazdy. Ponownie okazuje się, że smartfon całkowicie wystarcza. Polecam aplikację PocketEarth dla iPhone. Pełna wersja z mapami topograficznymi rozwiązuje problem. Wspomagające aplikacje to MapOut oraz komoot.

Indonezja to głównie podjazdy.

Indonezja to głównie podjazdy.

Po trzecie jedzenie. Jest pyszne. Bali przywitało mnie po wegetariańsku, co było miłym zaskoczeniem. Smażone tahu, czyli tofu, oraz  tempe, czyli kotlety sojowe. Problem w tym, że różnorodność jedzenia w małych miejscowościach jest niewielka, a smażone jest wszystko. Punktem kulminacyjnym dla mnie była ciężka, smażona ryba, którą zjadłem na godzinę przed wizytą w telewizji, gdzie zaproszono mnie aby udzielił wywiadu o swojej podróży. Skończyło się to tak, że podczas programu emitowanego na żywo wstałem i wybiegłem do toalety wymiotować. Dodam, że zapomniałem ściągnąć mikrofon bezprzewodowy…

Od przygody w telewizji wożę ze sobą następujące tłumaczenie: Poproszę o danie gotowane, niesmażone. Jeżeli nie ma nic gotowego to poproszę o ryż, dwa jajka gotowane na twardo oraz warzywa, koniecznie opłukane wrzątkiem. To moja bezpieczna opcja. Często zdarzało się, że kochane gospodynie rozumiały moje potrzeby doskonale i zastawiały stół przeróżnymi, świeżymi, niesmażonymi, ewentualnie delikatnie ostrymi potrawami. W najgorszym przypadku dostawałem dokładnie to, o co prosiłem i też byłem szczęśliwy.

Świeże ryby, jeżowce, zupa z krabów - to tylko niektóre przysmaki jakich uświadczyłem

Uczta: świeże ryby, jeżowce, zupa z krabów.

Po czwarte spanie. Hotele nie są drogie. Ceny pokoju zaczynają się od 100.000 IDR, czyli około 30 zł. Problem w tkwi w ścianach. Mają dziury, tj. otwory wentylacyjne, przez które wlatują komary. Jeśli mam płacić za hotel tylko po to, aby na łóżku rozstawiać wewnętrzną część namiotu dla ochrony przed niebezpiecznymi krwiopijcami, to wolę postawić namiot na zewnątrz, za darmo. Warto zapytać tubylców, czy pozwolą skorzystać z łazienki. Prawie zawsze pozwalają, często zapraszają do pokoju gościnnego, nierzadko dają jeść. W takich sytuacjach zawsze uczciwie płacę. Nie za mało, żeby przygarnęli kolejnych, ale nie za dużo, żeby ich nie popsuć. W prywatnych domach oczywiście również tną komary, więc z tą moskitierą od namiotu wcale nie żartuję.

Taka kuchnia to nie rzadkość

Taka kuchnia to nie rzadkość

Po piąte język. Indonezyjczycy to absolutnie fantastyczni ludzie. Mili i pomocni. Stety-niestety kolektywnie po angielsku potrafią powiedzieć co najwyżej „Hello Mister! Where are you from?” Przykładowa próba uzyskania cenniej informacji:

– Sundak jest w tą stronę? – wspomagając się rękoma pytam napotkanych ludzi.

– Sundak, yes – rozmówca wskazuje ten sam kierunek co ja.

– Okej. Czy ta droga wjedzie w górę czy w dół? – Pytam powoli nadal używając ramion do pokazywania podjazdu i zjazdu.

– Yes! – dostaję w odpowiedzi…

– No, no, no. No „yes”. Próbuję jeszcze raz: albo w góóręęę albo w dóółłł.

– Yes! Yes!    ;)))

Radość dzieci, gdy przyjechałem do szkoły.

Radość dzieci, gdy przyjechałem do ich szkoły.

Plan ‘mniej więcej’ warto uskutecznić wcześniej, a jak wyjdzie to ‘się zobaczy’. Ale nie wykupujcie dwutygodniowej zorganizowanej wycieczki objazdowej, bo takie cuda przeznaczają po jednym dniu w każdym miejscu, a niestety najciekawsze atrakcje, jak na przykład czynne wulkany, rządzą się własnymi prawami i z prognozy pogody robią sobie całe nic.

Zapraszam do galerii Indonezja. Część zdjęć jest z telefonu, gdyż aparat oddałem pewnej uroczej dziewięciolatce, którą również ujrzycie w nowym albumie.

:O

:O

2 thoughts on “Indonezja w Pięciu Punktach

Skomentuj Czterdziestka ;) Anuluj pisanie odpowiedzi

Twój adres e-mail nie zostanie opublikowany. Wymagane pola są oznaczone *