Mój dziadek, Mieczysław Kocuj, syn Józefa i Marii, urodził się 22 maja 1915 roku w Santa Marija, obecnie Słowenia. W 1936 ukończył z czternastą lokatą Szkołę Podchorążych Rezerwy, prawdopodobnie piechoty, w Tarnopolu, województwie Lwowskim. Awansował na stopień plutonowego i w 1937 roku został skierowany do 52. Pułku Piechoty w Brzeżanach, woj. Lwowskie.
Z chwilą wybuchu wojny w 1939 roku awansowany do stopnia podporucznika rozkazem gen. Władysława Sikorskiego trafił do 12 Dywizji (Piechoty prawdopodobnie) dowodzonej przez gen. Gustawa Paszkiewicza. Cała dywizja dostała się do niewoli niemieckiej już dnia 9 września 1939 roku pod Kielcami. W przekonaniu dziadka było to wynikiem zdrady. Następnie młody żołnierz został przewieziony do oflagu w Hansdorf koło Norderstedt, nieopodal Hamburga, skąd następnie dostał się do obozu w Prenzlau, a stamtąd do oflagu pod Neubrandenburg, aby ostatecznie zostać osadzonym w obozie karnym w pobliżu Szczecinka, dokąd wyrzucono wszystkich podchorążych za rzekome rzucenie cegły w wachmistrza.
Niekonsekwencja w posiadanym w tym czasie stopniu wojskowym wynika, zdaniem mojego taty, z ukrycia przez dziadka stopnia podporucznika w chwili dostania się do niewoli. Z obozu karnego pod Szczecinkiem, przez wzgląd na znajomość języka niemieckiego i rzemiosła młynarskiego (we Lwowie jego wuj miał młyn), został wytypowany do pracy u bauera w wiosce w pobliżu Parsęcka, gdzie prowadził dwa młyny wodne. Tam poznał babcię Halinę, z domu Pożarowską, córkę Józefa i Marii.
Postanowiłem zamieścić taki wpis z trzech powodów.
Po pierwsze gdyby mój dziadek dożył dnia dzisiejszego, świętowałby swoje setne urodziny. Odszedł 16 listopada 2005 roku, kiedy także byłem w Australii.
Po drugie do tej pory te informacje były spisane na kartce papieru i trzymane razem z dokumentami pozostałymi po dziadku. Gdyby ktoś kiedyś szukał, to by nie znalazł. Teraz to jest w sieci, dla potomnych.
Po trzecie w ten sposób pragnę uczcić pamięć wszystkich naszych dziadków i babć, którzy płacili najwyższe ceny za naszą wolność. Starajmy się o tym wspomnieć w naszych codziennych zmaganiach. To, że żyjemy w wolnym kraju, mówimy najtrudniejszym językiem na świecie i możemy podróżować gdzie dusza zapragnie zawdzięczamy naszym dziadkom.
Nie posiadam wspomnień dziadka jeżdżącego na rowerze, ale pamiętam jego ciepły uśmiech gdy nas razem z babcią witali w drzwiach. Radośnie krzyczał wtedy: „Serwus!”
Serwus dziadku! Kiedyś znów się spotkamy. Może nauczysz mnie wtedy grać w Tysiąca. 😉
Pięknie to napisałeś Bratku. Popłakałam się. Z tęsknoty za Dziadkiem, i pewnie za jakimś dziecięcym szczęściem, które kojarzę z Dziadkiem i z Babcią. Miłość, ciepełko i morze cierpliwości 🙂 Serwus Dziadku! Czuwaj nad nami tam, gdzie jesteś!