Rozśpiewany Naród
Teoś stanął na kotwicy przy Palompon na wyspie Leyte. O siedemnastej zabrzmiała syrena. Trzęsienie ziemi? Tsunami? Huragan? Nalot? Pożar? Skądże. Po prostu fajrant. O ósmej rano taki sam dźwięk rozpocznie dzień pracy. Oczywiście tyczy się to tylko szczęśliwców pracujących w urzędach i biurach. Reszta pracuje po dwanaście godzin lub więcej. Po pracy pora na zabawę, co dla Filipińczyków jest równoznaczne z karaoke. Wieczorem znalazłem się w jednym z dziesięciu sąsiadujących ze sobą barów. W każdym z nich jakiś śmiałek właśnie śpiewał do mikrofonu. Wybrałem lokal, w którym dwie dziewczyny wydawały się być bez towarzyszy. Zamówiłem piwo i po chwili obydwie przysiadły się do mnie. Były w wieku dwudziestu jeden i dwudziestu czterech lat. Ledwo się poznaliśmy, a zaczęły opowiadać historie, jak to biały przyjechał, naobiecywał, zdradził, zostawił. Były młode jak na swoje doświadczenia. Zrozumiałem, że się przede mną otwierają, gdyż są mną zainteresowane, ale nie chciałyby powtórki wydarzeń z przeszłości. Zaczęły śpiewać. Tak naprawdę nigdy nie przestały. Starsza była utalentowana wokalnie, co sprawiało, że wolne amerykańskie piosenki z lat dziewięćdziesiątych zabrzmiały świeżością. Młodszej nie słuchało się tak dobrze, lecz tu nie chodzi o efekt. Chodzi o to żeby śpiewać, a przez śpiew wylać z siebie, pozbyć się rozczarowania i smutku. Jak inaczej to wytłumaczyć, gdy każda piosenka jest o rozczarowaniu i smutku? To nie tak, że tylko takie mają do wyboru. Przyszła kolej na mnie. Przejrzałem katalog wielki jak książka telefoniczna i zamówiłem Sweat zespołu Inner Circle. To mój ulubiony utwór na ukulele. Dałem z siebie wszystko i według mnie poszło mi całkiem nieźle. Elektroniczny sędzia twierdził inaczej. Braw również nie słyszałem…
Wracając do portu mijałem ludzi śpiących w miejscach, w których pracują. Ryksiarze spali w swoich rykszach, pewna kobieta spała na stole, na którym w dzień sprzedaje jedzenie. Zasypiałem z bólem sumienia. W porównaniu z tymi ludźmi jestem milionerem. Jak w ogólę śmię kiedykolwiek narzekać? Jak mogę nie doceniać swojego szczęścia nawet przez chwilę?
Sprzęt do karaoke okupuje każdą przestrzeń publiczną i co drugi dom. Śpiewają wszyscy, młodzi i starzy, zdrowi i chorzy, ci co mają słuch oraz ci, którym słoń na ucho nadepnął. Śpiewają po angielsku, tagalsku i cebuańsku o każdej porze dnia i nocy. Idąc przez malutką wieś w południe, gdy żar się z nieba leje tak, że nawet psy nie szczekają, nie jest niespodzianką usłyszeć „but I still haven’t found what I am looking for” zespołu U2. Nocą natomiast, gdy opuszczamy brzeg Malapascua slalomem omijając ledwo widoczne pod wodą światła nurków, na kanale szesnastym ktoś nuci „it’s my life!” Bon Joviego. Niestety, ale wygłupy na alarmowym kanale szesnastym stanowią tu chleb powszedni.
GOB (Glasses Over Board)
Plusk! O Matko! Waldek! To moje ulubione okulary! Wpadły do wody! Zrób coś! – głośnymi krzykami niebiański spokój żeglugi przy delikatnej połówce przerywa Aneta. Okulary za burtą! – wtóruje Waldek! Daniel oko! – dodaje Wojtek – Do zwrotu przez dziób!
Podchodziliśmy po okulary dwukrotnie. Za pierwszym razem zabrakło paru centymetrów. Warto było tak z zaskoczenia przypomnieć sobie procedurę, a i nagroda ufundowana przez Anetę miło łechtała podniebienie. Wszak dwunastoletni rum na drzewach nie rośnie. Warto zaznaczyć, że rum na Filipinach jest tańszy od piwa. Jedna trzecia litra powszechnego Tanduay kosztuje niespełna jednego dolara. Dwunastoletnia odmiana jest oczywiście trochę droższa, ale cały czas wielokrotnie tańsza w porównaniu z Polską. Jaka cena by nie była, rzucone przez Waldka hasło „po manewrach” może znaczyć tylko jedno… 😉
Zapraszam do albumu ze zdjęciami z Visayas i proszę śmiało komentować. 🙂
Oglądając te zdjęcia wyobrażałam sobie życie na Filipinach.Zdecydowanie czas tam wolniej leci.My zabiegani Europejczycy bardzo dużo tracimy – życie przelatuje nam przez palce.Niesamowite są te zachody słońca i błękit wody. Ludzie sprawiają wrażenie bardzo spokojnych – większość z Nich nigdy nie opuści Filipin, ale skoro mają raj na ziemi, to po szukać lepiej? Gdy byłam młodsza lubiłam centra dużych miast – tam zawsze się coś dzieje, ale odkąd mieszkam na wsi cenię sobie ciszę i spokój. Radość sprawia mi każdy ptaszek i uczę się je rozróżniać, obserwuję zwyczaje sarenek. Stwierdzam,że człowiek powinien żyć w zgodzie z przyrodą: wstawać jak się wyśpi, jeść wtedy gdy jest głodny, pracować po to żeby żyć, a nigdy odwrotnie. Imponuje mi Twoje podejście do ludzi,świata i przyrody.
I tak trzymaj!
Ehh.. Daniel… ilekroć czytam co piszesz, ogladam foty, które zrobiłeś… nie mogę się nadziwić jak piękny jest świat i jakie masz szczęście, że możesz to wszystko widzieć i odkrywać.. uwielbiam zachody słońca i mogłabym na patrzeć i patrzeć… ehh… widzę tam siebie! Zazdroszczę i tęsknię <3
A La La Long uUUUYee aha A La La La La Long dzwięczy mi w głowie refren piosenki którą zaśpiewałeś 🙂 Jesteś szczęściarzem bez wątpienia , na swoim koncie uzbierałeś już tyle bezcennych doświadczeń- zazdraszczam wszystkich przygód i ekscytującej wolności. Oby jak najwięcej takich wpisów. Ahoy Teoś i załogo, Trzymaj się Danio i do usłyszenia 🙂
Nie wiedzialam, ze Filipiny to takie rozspiewane miejsce! Lekkie pioro, dobre oko – czekam na wiecej:) Przyjemnie sie z Toba podrozuje – to moj ulubiony blog podrozniczy!:)
dziękuję Kita! Bardzo oryginalne imię, a piwo Noteckie to moje ulubione! 😉