“Pętla Szaleńca” czyli Himalaje po mojemu

Pora na show!

Pora na show! Mały ja.

To co czuję od paru dni to nie strach, ale podekscytowanie, podniecenie. Jestem niespokojny nie dlatego, że czegoś brakuje. Po prostu jak zwykle chcę być doskonale przygotowany mając przy tym absolutne minimum rzeczy, abym mógł obcować z nieokiełznaną naturą i cieszyć się nią jak najdłużej. Droga przede mną stanowi największe wyzwanie dotychczas, możliwe, że największe wyzwanie podczas całej wyprawy. Plan nazwałem “Pętlą Szaleńca”, bowiem założenia są szalone nawet jak na moje standardy.

Jestem u stóp Himalajów, w świątyni Dźinizmu, w mieście Chandigarh. Znajduję się na wysokości 320 m.n.p.m., jednak to ulegnie diametralniej zmianie w ciągu następnych dni. Ostatnie dni spędziłem na leczeniu atrakcji żołądkowych, dochodziłem do siebie po siedemdziesięcio-godzinnej podróży pociągiem, uzupełniałem sprzęt, gromadziłem potężne zapasy, uprawiałem jogę i się relaksowałem. Tutaj zostawiam część swoich rzeczy aby pozbyć się zbędnego balastu i zrobić miejsce na jedzenie. Jutro ruszam do Shimla, wysokość 2276 metrów, skąd zacznę powolną tułaczkę przez najwyższe góry świata.

Świątynia Dźinizmu, Chandigar.

Świątynia Dźinizmu, Chandigar.

29 maja Aleksander Doba wypłynie z USA aby zmierzyć się z Atlantykiem po raz trzeci. Poniżej cytat z jego, a dokładniej Dominika Szczepańskiego, książki pod tytułem Na Oceanie Nie Ma Ciszy:

Minąłem rybaka, który ręką wskazał na ciemną wodę. Mówił coś o wirach, o zagrożeniu tam czyhającym. Starałem się mu wytłumaczyć, że to miejsce jest przy brzegu, a ja płynę w stronę Wysp Kanaryjskich. Nie wiem, czy zrozumiał i czy mi uwierzył, ale odpuścił. I w tym miejscu mógłbym napisać, że nastąpiła cisza. Ostatni minięty człowiek, a przede mną tylko tysiące mil morskich i gdzieś tam – dalej, niż jestem w stanie sobie wyobrazić – Ameryka Północna, mój cel. Samo zastanawianie się, ile razy muszę poruszyć wiosłem, by zobaczyć jej brzeg, sprawia, że kręci się w głowie. No bo ile? Setki tysięcy razy? A może miliony? I to wszystko we wszechogarniającej ciszy? Nic z tych rzeczy. Ocean żyje, wibruje. Fale uderzają o burty kajaka, woda przelewa się przez wiosła, setki mil od wybrzeży słychać skrzeczenie ptaków, a dalej, tam gdzie nie dolatują, plusk ryb czy parsknięcia wielorybów, które wypuszczają zużyte powietrze, wystrzeliwując przy okazji wodę na kilka metrów. Wiatr świszczy, przelatując przez pałąki kajaka, a z oddali dobiegają grzmoty zapowiadające nadchodzącą burzę. Na razie towarzyszą mi widoki mijanych statków, ale wiem, że jeszcze będę tęsknił za tym obrazem. I za dźwiękiem dochodzącym z ich pokładów. Na oceanie nie ma ciszy. Nawet dla mnie, przygłuchego na oboje uszu, które przed wypłynięciem pozbawiłem aparatów słuchowych w obawie przed zamoknięciem.

Wystartuję z Shimla tego samego dnia co Aleksander Doba. Tak się złożyło. Zanim TVN przeprowadził wywiad ze mną, rozmawiał właśnie z Dobą. Tak się złożyło. Czekając na swoją kolej słuchałem pytań prezentera i odpowiadałem na nie za Olka, sam do siebie oczywiście. Podziwiam tego człowieka i darzę wielkim szacunkiem, głównie za jego spokój w sytuacjach podbramkowych.

Nie naruszyli również mnie ani mojej psychiki. Zastanawiam się, skąd taki spokój we mnie. Przez trzy godziny cierpliwie patrzyłem, jak rabują mój kajak, zabierają bezcenne dla powodzenia wyprawy rzeczy, inne – dla nich nieważne, ale dla mnie tak – wyrzucają do wody, jak rozkapryszone dzieci, którym znudziły się zabawki. A ja stałem i patrzyłem. Spokojnie prosiłem ich, by coś zostawili, by dali już spokój.

Spokój. Składnik numer jeden poważnej wyprawy. Spokój. Nazywano mnie różnymi przymiotnikami, ale rzadko kiedy mówiono “Daniel to taki spokojny człowiek”. Raczej mówią “Daniel jest narwany, nie potrafi usiedzieć w miejscu”… Przede mną 1.800 km i 35.000 metrów podjazdów. To tak jakbym miał wjechać na Mount Everest cztery razy. Niektóre przełęcze wyprowadzą mnie ponad 5000 metrów nad poziom morza. Na 5328 metrów (przełęcz Taglang La) ciśnienie wynosi 54 kPa, co oznacza dokładnie połowę tlenu dostępnego na poziomie morza. Głównym zagrożeniem będzie choroba wysokościowa. Tu nie ma miejsca na ego. Ból głowy = nocleg trzysta metrów niżej. Ból głowy + wymioty = zjechać jeszcze niżej i zrobić przerwę. Gdy objawy nie ustąpią szukać lekarza – haha… Wyobraźcie sobie, że wjeżdżacie pod wielką górę i musicie zawrócić. To wykańcza fizycznie i psychicznie. Spokój, spokój…

Pętla Szaleńca

Pętla Szaleńca – aby zobaczyć więcej danych kliknij tutaj.

Z dobrych wiadomości nie będę jedynym użytkownikiem drogi. Jak będę potrzebował pomocy, to prędzej czy później ktoś mnie znajdzie :). Najprawdopodobniej nie pokonam całej trasy o własnych siłach. W razie potrzeby złapię jakieś auto dostawcze. Zabieram również wystarczająco prowiantu i leków. Mam izotoniki, sole mineralne, tabletki do uzdatniania wody i na biegunkę, wiadro protein, parę toreb orzechów i innego suchego prowiantu. W razie potrzeby mogę sam gotować posiłki i przeżyć dwa tygodnie bez uzupełniania zapasów.

Zestaw "Himalaje"

Zestaw “Himalaje”

Trzymajcie więc kciuki za Olka i za mnie. Dziękuję Wam za wiarę we mnie. Nawet nie zdajecie sobie sprawy jak dodajecie mi sił. Motywacja stanowi najcenniejsze paliwo. Mam Indyjski numer więc możecie czasem skrobnąć jakiś sms. Będzie mi raźniej 🙂  +91 873 195 25 46

Ahoj przygodo!

16 thoughts on ““Pętla Szaleńca” czyli Himalaje po mojemu

  1. agulula

    Bosh, Daniel… nie przestajesz mnie zadziwiać! Ty masz spokoj, a ja stracha o Ciebie :/ trzymam kciuki i cały czas mam Ciebie w myślach :*

    Odpowiedz
  2. Antek

    Zawsze mówiłam, że jesteś wielkoformatowym człowiekiem ale to czego teraz dokonasz nie mieści się już w żadnej skali. Siły i wytrwałości Bratku !!!

    Odpowiedz
  3. Barbara Kocuj

    Tym zdjęciem to mnie rozbawiłeś do łez.Usiłowałeś “coś” ze mną załatwić i właśnie tłumaczyłeś mi jakie to jest ważne i niezbędne. Gestykulacje i miny jakie robiłeś prawie zawsze mnie przekonały,że masz super pomysły warte realizacji. Wyglądało to mnie więcej tak :” Ależ mamuś posłuchaj co C i chcę powiedzieć………..i tu długi wywód uzasadniający……., a na koniec zgadzasz się?” Jesteś taki słodki na tym zdjęciu – wtedy jeszcze siadałeś na moje kolana – ale to były fajne czasy! A teraz są jeszcze fajniejsze, bo wiedzę którą zdobyłeś na różnych kursach /myślę o żeglarstwie, nurkowaniu, pływaniu, trochę judo/ wykorzystujesz do zwiedzania świata i potrafisz cieszyć się każdą
    chwilą. Masz w sobie tyle pozytywnej energii, że możesz nią obdarowywać innych ludzi i jak Ciebie znam
    na pewno to robisz. Masz niezwykłą umiejętność przekonywania ludzi,że powinni się rozwijać, realizować swoje pasje i marzenia – chyba wiesz co mam na myśli. T tak trzymaj kochany synu! Czekam na kolejne relacje z podróży kibicując Ci z całych sił. Twoja mutti

    Odpowiedz
  4. czterdziestka

    Wyszło inaczej, ale też fajnie. Trzymam za Ciebie kciuki, Braciszku. Walcz dzielnie, niedługo się widzimy 🙂 Przytulam.

    Odpowiedz

Dodaj komentarz

Twój adres e-mail nie zostanie opublikowany. Wymagane pola są oznaczone *