czyli “go hard or go home”…
Terytorium Północne, w pobliżu Mataranka, farma arbuzów. Sektor A, sadzenie 6. Chłopaki z zespołu czerwonego wrzucają owoce na przyczepę, ja prowadzę traktor. Ergo z Estonii, przywódca zespołu, krzyczy: Daniel, wywołaj na radio Stuarta żeby tu przyjechał. Niektóre arbuzy mają martwicę.
Stuart zjawia się po paru minutach. Jest ogarniętym właścicielem i szefem, chętnym do pomocy, zawsze skoncentrowanym na zadaniu. Teraz wszyscy jesteśmy zgromadzeni na przyczepie, po dwóch stronach taśmociągu, trwają oględziny. Problem tkwi w ciemnych plamach zgromadzonych na białym miąszu. Okazuje się, że nie łatwo ocenić czy owoc jest zdrowy czy nie bez rozcinanania go. Trwa dyskusja; może to ta szorstka skorupa? Ciach maczetą. Nie, ten jest w porządku. To może chodzi o te fałdy? Ciach. Nie, ten też jest okej. Chyba to te żółte kropki! Ciach. Bingo! Spróbujmy go. Każdy bierze kawałek. Nastaje cisza…
– This is a fuckin good melon – kontastuje Ergo. Wszyscy się śmiejemy zajadając, że aż po brodach cieknie. Rzeczywiście jest przepyszny! Ot, dzień jak co dzień na farmie. W tym wpisie dowiecie się dlaczego warto popracować w australijskim polu oraz jak wygląda takie życie.
Po pierwsze: Wiza Pracuj i Zwiedzaj – jest przyznawana na dwanaście miesięcy. Można ją jednak przedłużyć o kolejny rok, wykonując jeden z tych zawodów przez conajmniej trzy miesiące, 88 dni dokładniej, w “miejscu regionalnym”, co także jest wyjaśnione pod powyższym linkiem. Ogólnie chodzi o miejsca rozwinięte słabiej niż aglomeracje. Urząd emigracyjny podaje kody pocztowe takich miejsc. Obejmują one większość kontynentu. Do construction zalicza się malowanie, także sam mój pobyt i praca w Gladstone teoretycznie wystarczyłyby do przedłużenia wizy. Teoretycznie, ponieważ w moim przypadku nie zostały spełnione wszystkie warunki; firma mojego szefa zarejestrowana jest w Nowej Południowej Walii zamiast w Queensland, gdzie ja pracowałem, czyli w ‘miejscu regionalnym’. Warto takie niuanse wyjaśnić przed podjęciem pracy. Aby uniknąć problemów z przedłużeniem wizy polecam podjąć pracę u pracodawcy zorientowanego w temacie, czyli takiego, który wypełniał już formularz urzędu imigracyjnego nie raz, zna i rozumie wymogi. Każdy właściciel farmy będzie wiedział o co chodzi. Farmerzy zdają sobie sprawę, że obcokrajowcy potrzebują u nich przepracować conajmniej trzy miesiące i wykorzystują to. Siły roboczej mają pod dostatkiem, więc jak się nie będziemy uwijać, to nam podziękują. Na nasze miejsce zjawią się następni.
Po drugie: płaca. Ostatnio dużo się tu mówi o wykorzystywaniu obcokrajowców. Czytałem o Włoszce której płacono $1,35 za godzinę i poznałem Australijczyka, któremu płacono $2,5 za kilogram papryczek. Dziennie zbiera się ich około 10 kg… To było jednak dwanaście lat temu. Piszę o tym dla równowagi, ponieważ Jest dobrze, ale ostrożność zawsze należy zachować. Minimalna stawka obecnie wynosi $21 (przed podatkiem) za godzinę. Nie znaczy to jednak, że nie ma farm, które płacą mniej! Jeżeli dostaliśmy pracę na farmie przez pośrednika, to część naszych zarobków idzie do jego kieszeni, np. $1 za każdą godzinę. Aby znaleźć pośrednika wystarczy zajrzeć do hostelu. Tam na tablicy informacyjnej czy w recepcji dostaniemy kontakt. W czasie dużego zapotrzebowania bywa, że zabiorą nas do pracy tego samego dnia. Można też samemu się zjawić na miejscu i omijać pośredników. No tak, ale jak znaleźć farmę? To proste. Wystarczy zajrzeć do przewodnika żniw, czyli Harvest Guide. W nim dowiecie się gdzie, kiedy, co się zbiera oraz jakie jest zapotrzebowanie na siłę roboczą w danej części roku. To właśnie na podstawie Harvest Guide obraliśmy za cel Terytorium Północne. Okazało się to być strzałem w dziesiątkę, bowiem pracę dostaliśmy na pierwszej odwiedzonej przez nas farmie: 120 kilometrów na południe od Kathrine, gdzie jest najbliższy supermarket. Pracujemy 70-80 godzin tygodniowo, nie mamy jak, kiedy i na co wydawać pieniędzy, więc budżet na dalszą podróż się buduje. Po odhaczeniu wymaganych trzech miesięcy wymaganych przez urząd emigracyjny wielu zostaje na farmie ze względu na zarobki. Warto wspomnieć, że na niektórych farmach zbieracze zarabiają podstawową stawkę plus prowizję od wysokich zbiorów. Ich dniówka czasem wynosi dwukrotnie więcej od pozostałych! Jedyne koszty to mieszkanie i wyżywienie. Tu gdzie jestem zorganizowano kwatery przy użyciu mieszkalnych kontenerów. Każdy ma swój pokój z klimatyzacją. Łazienki i kuchnia są wspólne. Standard pozostawia wiele do życzenia, jednak kosztuje to $100 tygodniowo, co ponoć jest dobrą ceną. Niektóre farmy poza mieszkaniem oferują wyżywienie. Wtedy oczywiście zarobki są odpowiednio niższe, jednak uważam ofertę z wyżywieniem za bardziej atrakcyjną, ponieważ gdy się pracuje 80 godzin tygoniowo bez dni wolnych, to się po prostu nie chce gotować. Człowiek myśli tylko o tym aby się odprężyć i dobrze wyspać, bowiem nikt tutaj nikogo nie szczędzi.
Tak jest. To nie są wakacje. To jest ciężka praca. Podczas szczytu zbiorów pięcioosobowy zespół zbiera sto ton arbuzów… jednego dnia. Są dwa zespoły, czyli 200 ton dziennie. Średnio wychodzi 20 ton na zbieracza na dzień. Arbuzy potrafią ważyć 17 kg, czyli więcej niż limit bagażu w tanich liniach lotnicznych ;), a dodam, że arbuza podnosi się dwa razy: raz przy wrzucaniu na taśmociąg i drugi raz przy pakowaniu. Nie obywa się bez kontuzji. Jesteśmy tu zaledwie sześć tygodni podczas których dwóch chłopaków musiało wziąć wolne ze względu na ból kręgosłupa, ktoś inny złamał palec, jeszcze ktoś inny zwichnął nadgarstek. Bywa, że nie ma dnia wolnego przez 34 dni ciężkiej pracy pod rząd, w palącym słońcu każdego dnia. Taki wymiar pracy testuje zdrowie fizyczne i psychiczne. Mi osobiście było ciężko się przestawić z trybu “podróżowanie” na tryb “harówka”. Dwa tygodnie się przestawiałem i prawie stąd wyleciałem! Dobra wiadomość jest taka, że na farmie jest masa roboty i stanowiska inne niż zbieranie. Można na przykład cały dzień prowadzić traktor czy wózek widłowy – w tych rolach świetnie się spisują… kobiety! Jak już się człowiek przestawi na tryb ‘harówka’ to jest całkiem znośnie. Niektórzy zostają na farmie przez cały okres trwania wizy, inni zostają nawet sponsorowani przez właścicieli aby po czterech latach pracy dostać pobyt stały. Jeśli wytrwasz – zostajesz Australijką/Australijczykiem i masz duże oszczędności. No i słodkich arbuzów jest przecież pod dostatkiem ;). W poniższym klipie zobaczycie jak wygląda zbieranie arbuzów oraz zwijanie folii po zakończneniu żniw.
Parę fotografii:
Co potrzebujesz aby dostać pracę na farmie?
Trzy rzeczy: wizę z pozwoleniem na pracę, tax file number (TFN) oraz konto w banku. Dla chcącego nic trudnego. Pytania?
Pamiętaj: Go hard or go home!
Hej Bro! Fajny, wypasiony wpis. Bardzo konkretny. W następnym proszę trochę soczystych dialogów, w gronie samych facetów na pewno odbywają się ciekawe rozmowy 🙂 🙂 Ściskam Cię z całych sił. I zazdroszczę tych arbuzów, uwielbiam …
Jestem oszołomiony twoją wytrzymałością fizyczną. Ciężko pracować gdzieś po 12h dziennie, bez przerwy, przez kilka miesięcy i się nie zajechać. Niesamowite. Też bym tak chciał 😀
Dziękuję za ciepłe słowa! Tylko początki są trudne. Z biegiem czasu człowiek się przyzwyczaja do każdych warunków, ciało i duch się hartują. Są tacy, którzy w ogóle nie potrzebują dnia wolnego przez parę miesięcy i nawet nie muszą odreagowywać choćby jednym piwem po pracy. To wymaga niesamowicie silnej woli. Praca na farmie to dobry trening dla ciała i umysłu, a i w kieszeni zostaje całkiem sporo na koniec 🙂
Hej,
Mam pytanie odnośnie pracy przy arbuzach. Czy dziewczyny tez tam pracują i to dźwigają?
Właśnie dostałam propozycje pracy z opcja przedluzenia ,, tylko boje sie czy podolam
Hej Sylwia,
tak dziewczyny pracują, ale zwykle nie przy zbiorach arbuzów, ale przy pakowaniu ich do pudeł i ważeniu.
To nie znaczy, że nie ma kobiet, które pracują przy zbiorach. Po prostu ja takich nie poznałem w swojej krótkiej karierze australijskiego farmera 😉
Pozdrawiam