Welcome to India? No nie wiem…

Birmańska dżungla w końcu mnie wypuściła (obejrzyj film), ale z rozwolnieniem i bólem głowy, jakby chciała przestrzec mnie i innych na przyszłość. Przejście graniczne Tamu-Moreh osiągnąłem o resztkach sił. Gdy zobaczył mnie agent od road permit (pozwolenie na przekroczenie granicy drogą lądową – $100) tylko zapytał, czy na pewno chcę przekroczyć granicę jeszcze dzisiaj. Może odpoczniesz i zrobimy to jutro rano? W tym momencie w portfelu zostało mi tylko parę drobnych kyatów, na hotel za mało, więc let’s go!.

Granica Birmy i Indii

Granica Birmy i Indii

Nie zdawałem sobie sprawy ile to zajmie. Po pierwsze granica była zamknięta dla ruchu lokalnego. Powiedział mi to uzbrojony po zęby żołnierz na przejściu. Dwóch Hindusów zaginęło w Birmie, jeden Birmańczyk w Indiach, więc zamknęli granicę.* W związku z tym urzędy emigracyjne po obydwu stronach miały dzień wolny i urzędnicy niechętnie wertowali i stemplowali jakiekolwiek papiery. Gdy już jedni mnie wypuścili, drudzy nie chcieli wpuścić. Granicę stanowi rzeka, a przejście wiszący nad nią most. Do połowy pomalowany na żółto, od połowy na biało – ależ symbolicznie! Powoli wtoczyłem się do punktu kontrolnego za winklem, gdzie czekali kolejni uzbrojeni żołnierze. Nie pytali co wiozę, ale dokładnie sprawdzili zgodność papierów. Na szczęście agent wszystko cierpliwie za mnie tłumaczył, podczas gdy ja obserwowałem przez siatkę maskującą swój pierwszy mecz krykieta.

Na granicy Birmy i Indii

Na granicy Birmy i Indii. Przejście Tamu-Moreh. Mój drogi agent i żołnierz.

Pora na urząd emigracyjny po stronie indyjskiej. Chłopaki akurat grali w siatkówkę (sic!) i mimo wyczerpania naszła mnie ochota do nich dołączyć. Agent zaprowadził mnie jednak do człowieka w średnim wieku, który na podwórku w samych bokserkach siedział na krześle, na kolanach trzymając karabin snajperski. Poza tym miał poważny,  surowy wyraz twarzy. To był szef. Nie wiedział, że siatkówka jest w Polsce sportem narodowym. Niewiele go interesowała Polska, ani stojący przed nim rowerzysta z owego kraju. Najbardziej interesował go chyba spokój, który ów rowerzysta śmiał zakłócić. Niezdarnie kartkował paszport jakby robił to pierwszy raz, dodatkowo chyba cierpiał na zesztywnienie palców. W międzyczasie słońce schowało się za górą. W końcu odnalazł wizę, wbił pieczątkę i wycedził „welcome to India”. Thank you very much, czy mogę już iść się położyć? Jeszcze służba celna. Próbowałem sobie przypomnieć kiedy ostatnim razem przekroczenie granicy zajęło tyle czasu. To musiało być mniej więcej w 1995 na granicy w Kołbaskowie, gdy z rodzicami i siostrą jechałem na wakacje. Wtedy to oznaczało długą kolejkę i przeszukiwanie samochodu. Tutaj jedynie biurokracja z karabinami. Gdy już wszyscy Hindusi zmacali mój paszport i ujrzeli pozwolenie, a agent pożegnał się ze mną; mój obowiązek tutaj dobiegł końca jaśnie panie, co było grzeczne i profesjonalne z jego strony, jednak nadal niewarte przeklętych stu dolców, ruszyłem główną ulicą w poszukiwaniu hotelu. Jakaś dziewczynka krzyknęła, że jestem jej ojcem. Porozmawiajmy o tym jutro skarbie, teraz muszę się położyć…

Hotel dla mięsa? Raczej tania żarciodajnia.

Hotel dla mięsa? Raczej tania żarciodajnia.

Dwa dni później odnalazłem się w lesistych górach, w deszczu. Przekraczając granicę między państwami wkroczyłem do innej strefy klimatycznej. Takie wyższe Bieszczady. Buty, długie rękawy, podczas postoju trzy warstwy na górze, chusta na głowie. Biegunka mnie nie opuściła i odezwał się układ odpornościowy. Wyczerpały mi się baterie. Czas na odpoczynek. Przyjęli mnie chrześcijanie prowadzący małą czytelnię. Do dyspozycji dostałem pokój wielkości garażu, do którego wstawiłem rower. Ucieszyłem się z biurka i krzeseł, rozłożyłem matę na podłodze, położyłem nań, przykryłem i już zabierałem się za książkę, gdy gospodarze przynieśli ciepłe koce i… łóżko. Jeszcze pytali gdzie postawić! Sypialnia i biuro w górach, do mycia i gotowania deszczówka, gotowanie w dużych dzbanach na żywym ogniu, prąd z częstymi przerwami w dostawie, prawie idealna samotnia… Przejęci moim stanem dzielili się ze mną dwoma posiłkami dziennie. Specjalnie dla mnie gotowali całkowicie łagodne dania, głównie ryż i kabaczka. Nakarmili mnie, zapewnili komfort i nie poganiali, dzięki czemu doszedłem do siebie, wypocząłem i porządnie umyłem w ciepłej wodzie. W miejsce planowanych dwóch nocy zostałem sześć.

Ziemie stanu nie będącego stanem "Nagaland".

Ziemie stanu nie będącego stanem “Nagaland”.

Tęcza

Podwójna tęcza!

Podczas ulewy

Podczas ulewy

Pomoc nie okazała się bezinteresowna. W myśl „biały człowiek znaczy pieniądze” oraz „biały człowiek sam się rzadko napatacza” obrali aktywną strategię proszenia o wsparcie. Pokazali szkołę dla sierot, którą prowadzą, cały czas powtarzając, że potrzebują pomocy. Zapytani o jakie dokładnie wsparcie chodzi odpowiadali na okrętkę. Nie, nie potrzebują wolontariuszy, mają wystarczająco nauczycieli. Rzeczywiście, ciał pedagogicznych pod dostatkiem i wszystkie przedmioty wymagane przez ministerstwo edukacji są kryte. Nie twierdzę, że te dzieci mają wszystko czego im trzeba, bo nikomu się nie przelewa, ale też nikomu nie dzieje się krzywda. Sieroty mają dach nad głową, mają co jeść i chodzą do szkoły – jednym słowem widywało się gorsze rzeczy. Przecież widzisz w jakich warunkach żyjemy… Tu taka bieda, że moja mama musiała zacząć sprzedawać warzywa. No to chyba dobrze, że warzywa – ucinam. Ludzie w gorszych warunkach godniej znoszą co im daje los. Myślę o tych wszystkich Birmańczykach, którzy choć żyją o wiele skromniej ani razu nie dali po sobie poznać, że czegoś im w tej chwili na zawał potrzeba. Czy to świadczy o różnicy pomiędzy jeszcze dziewiczym, a skolonizowanym i zepsutym przez zachód krajem?

Chrześcijańska szkoła dla sierot

Chrześcijańska szkoła dla sierot

Chrześcijańska szkoła dla sierot

Chrześcijańska szkoła dla sierot

Z drugiej strony jeśli nie poprosisz to nie dostaniesz. Hindusi najwyraźniej zdali sobie sprawę z tej maksymy i stali się skuteczni w proszeniu. A ile kosztował twój rower? A telefon ile? A ukulele? A stroik do ukulele? Ile wydałeś odkąd wyruszyłeś? Dużo ci jeszcze zostało? Może nas zasponsorujesz? W końcu nie wytrzymałem. Wrzucacie wszystkich do jednego worka! Biały i podróżuje po świecie, na pewno ma pieniądze – tak myślicie. Czy do głowy wam przyszło, że człowiek latami marzył, pracował, odkładał, dorabiał, cudze domy remontował, w polu harował, robił co mógł aby zrealizować marzenie? Poza tym ja jak coś robię to staram się to robić na sto procent, a nie na „odwal się”. Danie wam pieniędzy i pojechanie dalej według moich standardów nie jest pomocą jakiej wam trzeba. No dobrze, ale może znajdziesz przynajmniej jakąś organizację, która nas wesprze? Znalazłem, a raczej tata znalazł – organizacje i programy pomocy ubogim w Indiach. Razem pięć opcji w tym trzy z Polski. Przedstawiłem swoim gospodarzom te opcje deklarując siebie jako pewnego rodzaju poręczyciela, który w razie potrzeby potwierdzi, że był, widział i że rzeczywiście przydałaby się pomoc. Na tym stanęło, gdy nadszedł dla mnie czas by jechać dalej. Do tej pory nie otrzymałem żadnej wiadomości z prośbą o potwierdzenie informacji czy podziękowaniem. Interpretuję to jako sygnał, iż postąpiłem słusznie.


 

* Dwa tygodnie później rząd Birmy zamknął przejście graniczne Tamu-Moreh dla ruchu turystycznego na dobre. Byłem jednym z ostatnich, jeżeli nie ostatnim rowerzystą, który tę granicę przekroczył. Następni odbili się od niej jak piłeczki kauczukowe spiesząc do Tajlandii.

Dodaj komentarz

Twój adres e-mail nie zostanie opublikowany. Wymagane pola są oznaczone *