Nie taki wpis planowałem na kwiecień. Miały być zapowiedzi, pokazanie Wam okładki, „przewertowanie wnętrza”, przedsprzedaż… Jak to zwykle bywa życie, lub raczej, trwająca właśnie apokalipsa, pokrzyżowała te plany.
Moja książka miała się ukazać w księgarniach 1 maja tego roku. Tak jest napisane w umowie wiążącej mnie z wydawcą. Cel nadrzędny brzmiał: zdążyć na istotne targi w drugiej połowie maja. Redaktor wstępna, druga redaktor wstępna, wydawca, redaktor naczelna, grafik – to zespół ludzi, którzy do tej pory włożyli i cały czas wkładają swoje serca w ten projekt. Niestety nie wszystko od nas zależy. Główne skrzypce gra tym razem casus fortuitus, lub force majeure, czyli po prostu – siła wyższa.
Wyruszając w tę szaloną podróż zakładałem, że dojadę z Sydney do Szczecina w półtora, maksymalnie dwa lata. Minęło już pięć lat, a ja nadal nie dojechałem. Głównym powodem (poza tym, że mi się nie spieszy) jest to, że ta planeta jest jednak całkiem spora. „Świat jest mały”, mówili, „wpaść na siebie można wszędzie”, mówili. Tymczasem moje doświadczenia pokazują co innego. Wpaść na siebie można na placu św. Marka, pod Big Benem, wieżą Eiffla, ewentualnie na Times Square. Z kolei na sawannie, pustyni, w dżungli i w wysokich górach – wpaść na siebie graniczy z cudem, a zaznaczę, że tych drugich miejsc jest pomiędzy Szczecinem a Sydney zdecydowanie więcej, aniżeli tych pierwszych. A teraz hit: wszystkie wyżej wymienione miejsca łączy, a raczej dzieli nic innego jak … (odgłos werbli) … KORONAWIRUS! Tak jest moi drodzy, globalna pandemia COVID-19 zmieniła oblicze tego świata dotykając (lub chlastając po mordzie) nawet najzagorzalszych anarchistów i odludków. To o tym jest ten krótki wpis.
Jeszcze chwilę temu myślałem sobie tak: jeju, cały ten medialny wrzask i jedno słowo (złożone z dwóch) nieustannie padające z każdego kierunku, sprawia że chciałbym od tego uciec, być znowu na rowerze i jechać przez nieznane, cieszyć się uśmiechami tubylców i mieć cały ten rozgardiasz, na który i tak nie mam żadnego wpływu, gdzieś głęboko w d… Czy ktokolwiek z czytających te słowa, czuje podobnie? A może już jesteś na ostatnim etapie przygotowywania się do wymarzonej podróży, lub dopiero tę podróż zacząłaś?
Mam dla Ciebie smutną wiadomość. Otóż świat, który do niedawna czekał na Ciebie z otwartymi ramionami, teraz Ciebie nie chce widzieć. Na twój widok tubylcy krzyczą KORONA!, zakrywają usta rękoma, odsuwają, pokazują żebyś stąd znikał, dzwonią po policję, lub gorzej, biorą sprawy w swoje ręce. Wtedy lecą w twoją stronę kamienie, a do hotelu, w którym śpisz, przychodzi duża grupa, aby Cię przepędzić. Dokąd? To ich już nie obchodzi.
Czy jeśli świat, który znałem do tej pory, nagle przestał istnieć, to czy to już jest apokalipsa? Wprawdzie nie przestał istnieć (mam nadzieję) na zawsze, tylko na jakiś czas, ale nikt przecież nie wie na jak długi czas, a prognozy nie rokują najlepiej. Ciebie i mnie będzie stać na szczepionkę, jak się już ukaże za półtora roku, ale spróbuj wytłumaczyć agresywnemu motłochowi, który wybrał Ciebie na kozła ofiarnego, że nie stanowisz zagrożenia.
Mimo wszystko czuję, że dopisało mi szczęście, ponieważ przerwałem podróżowanie i wróciłem do domu zanim to wszystko się rozsypało. Wprawdzie teraz się okazuje, że moja książka będzie musiała dłużej poczekać, ale przynajmniej poznałem świat przed apokalipsą. Wielu to nie było dane. Poniżej wybrane najświeższe relacje rowerowych podróżników z całego świata.
Kamerun: „Wyruszę na lotnisko o czwartej rano. To chyba jedyne rozwiązanie, aby uniknąć wściekłych tubylców. Mam nadzieję, że księżyc oświetli mi drogę, bo nie ma na niej lamp.”
Nowa Zelandia: „Wielu Azjatów było atakowanych werbalnie i fizycznie na ulicach Europy – to był dla mnie szok. Potem zobaczyłam to na własne oczy tutaj w Nowej Zelandii i nie mogłam uwierzyć!”
Birma: „Indyjskie granice odbijają wszystkich, którzy byli w Chinach po 15 stycznia! Właśnie utknąłem w Birmie…”
Indie: „Potrzebuję noclegu w Siliguri. Motłoch zbiegł się wczorajszej nocy pod domem, w którym nocowałem. Głośno krzyczeli aż przyjechała policja by zabrać mnie do szpitala. Musiałem zostawić swoje rzeczy – mam nadzieję je odebrać jutro… poprosiłem o pomoc policję, ale powiedzieli, że jestem zdany na siebie.”
Azerbejdżan: „w Baku próbowaliśmy wsiąść na prom do Aqtau, ale powiedziano nam, że prom nie zabiera pasażerów (?!). Bez dyskusji. Nikogo nie obchodziło skąd przybyliśmy, zero informacji na temat możliwości przeprawy do Kazachstanu.
Grecja: „próbowaliśmy wjechać do Turcji, ale odesłano nas z powrotem do Grecji, ponieważ wcześniej (miesiąc temu) byliśmy we Włoszech.
Wietnam: „Zatrzymaliśmy się w pewnej świątyni. Przyjechała policja i zabrali nas do szpitala. Testowali nas na obecność wirusa trzykrotnie i chociaż testy wyszły negatywnie i nie mieliśmy żadnych objawów, nakazali nam dwutygodniową kwarantannę.” (inna para) „Gdy wczoraj dotarliśmy do hotelu, w którym mieliśmy rezerwację, po prostu nas przegoniono. Gdy próbowaliśmy dyskutować, właściciel zadzwonił na policję.”(jeszcze inna para) „Ludzie w Wietnamie zwariowali. Dzisiaj jacyś młodzi wytykali nas palcami krzycząc CORONA!”. (ktoś inny) „Od trzech sytuacja staje się nie do zniesienia. Lepiej wyjechać jak najszybciej. Spieszymy się do granicy z Kambodżą bo 17 marca mają ją zamknąć dla 5 europejskich krajów, w tym Francji (czyli nas)”.
Tajlandia: Co ciekawe, Tajowie są w dużej mierze nadal przyjaźni: „Za równo na prowincji jak i w mieście żadnych ekscesów. Dużo masek w Bangkoku, ale nic poza tym”. (ktoś inny) „Jesteśmy w Tajlandii od stycznia i ludzie tu nadal zachowują się normalnie. Oczywiście wspominają o mniejszych zarobkach związanych z brakiem turystów, ale wszędzie nas witają z otwartymi ramionami. Sprawdzili nam temperaturę przed wejściem na prom i odwołali duże imprezy (fool moon parties)”. (ktoś inny) „Odczuwam coraz większy niepokój i brak zaufania u Tajów, chociaż nadal nie da się tego porównać z waszymi relacjami z Wietnamu”.
Chiny: „W styczniu i lutym dużo się tu działo. Liczne punkty kontrolne, czasami policjanci przychodzili wieczorem do naszego namiotu sprawdzić nam temperaturę. Zdarzało się, że tubylcy dzwonili na policję jak nas widzieli na drodze. Mundurowi zjawiali się w ciągu godziny. Wciąż odpowiadaliśmy na te same pytania (Czy byliście w Wuhan? Czy dużo kaszlecie?). Dzisiaj (18 marca) Chińczycy już jakby powracają do normalności… Lepiej w tych czasach nie przekraczać granic. Cieszymy się z półrocznej wizy chińskiej.”
To tylko parę wybranych wiadomości z elitarnej grupy, do której aby wejść, trzeba zostać zaproszonym przez właściwą osobę. Nadrzędnym celem tej liczącej 200 osób grupy jest wymiana praktycznych informacji bez wdawania się w zbędną dyskusję, gdy nagle ktoś mądry zadał pytanie natury etycznej: Czy to jest odpowiedzialne zachowanie z naszej strony (pytam kolektywnie, nie osobiście) aby kontynuować podróżowanie rowerem, gdy reszta świata siedzi w domach? Oto wybrane odpowiedzi:
– Azja wydaje się teraz bezpieczniejsza niż Europa, a to dla mnie wystarczający powód żeby tu zostać. Nie sądzę abyśmy my, rowerzyści, stanowili wielkie zagrożenie (zbadano mnie w szpitalu). Nie używamy transportu publicznego, unikamy dużych miast i turystycznych młynków. Inna sprawa, że istnienie wielu miejsc zależy od naszej obecności. Czy nie powinniśmy nadal ich wspierać?
– Skoro się przemieszczamy to stanowimy wielkie zagrożenie. Większość z nas jest raczej młodych i pełnych wigoru, więc możemy przez to przejść bez żadnych objawów, zarażając mnóstwo osób. Postanowiłem zatrzymać się w małej meksykańskiej wiosce by to przeczekać.
– Jestem w Birmie i właśnie mnie testują na obecność wirusa. Dużo o tym myślałem i doszedłem do wniosku, że stanowimy realne zagrożenie dla małych wiosek właśnie. Przecież widujemy każdego dnia wiele osób, jemy w różnych miejscach. Sama myśl, że mógłbym dostarczyć to świństwo do jakiejś spokojnej bambusowej osady w Laosie mnie przeraża. Ja mam przynajmniej ubezpieczenie, a ci biedni ludzie?
– Jesteśmy Brytyjczykami, ale obecnie bez domu, do którego moglibyśmy wrócić. Inna rzecz, że sytuacja w UK nie napawa optymizmem. Nie chcemy wracać, ale nie wiemy w którą stronę jechać, bo kolejne kraje się zamykają (mimo dowodów, że zamykanie granic nie zatrzymuje tego wirusa). Niełatwy to czas! Nasza rada brzmi: izoluj się gdy tylko pojawią się pierwsze, choćby najsłabsze objawy.
– Moja rada brzmi tak: Zachowuj się tak, jak byś już był nosicielem. Zamiast myśleć: „co jeśli jestem zarażony?” myśl raczej: „co będzie, jeżeli zarażę innych?” i odpowiednio zmień swoją rutynę. Będąc teraz w swoich ojczyznach zachowalibyśmy się odpowiedzialnie. Po wielu latach podróżowania zdecydowałem się wrócić do Australii, do miasteczka z którego pochodzę. Nie wiem gdzie będę mieszkał, ani jak będę się utrzymywał, ale wydaje mi się to najrozsądniejszym rozwiązaniem.
Jeżeli nie lecieć do domu, tylko zatrzymać się gdzieś w obecnym kraju, to gdzie? Czy można czas kwarantanny spożytkować w pożyteczny sposób? Większość możliwości Workaway, czyli pracy za wikt i opierunek, nie przyjmuje teraz wolontariuszy. Wszystkie centra medytacji Vipassana zostały zamknięte, na całym świecie kursy odwołane. Nawet jak się uda komuś przekroczyć granicę kolejnego kraju to czeka go dwutygodniowa kwarantanna. Przy standardowym miesiącu wizy jest to już zbyt mało czasu żeby pokonać większość krajów. Ci, którzy wracają do swoich krajów nierzadko nie mają gdzie się zatrzymać. Swoje domy albo sprzedali albo wynajęli na czas podróży. Oczywiście, w czasie gdy my jesteśmy zamknięci w domach, a wielu walczy o życie czy traci kogoś bliskiego, ciężko jest znaleźć empatię dla kogoś kto boryka się decyzją: kontynuować czy przerwać podróż?. Osobiście, jeżeli już jest mi kogoś szkoda, to tylko tych niedoszłych podróżników, na przykład tego gościa:
(Alex Caicedo) „Nie ma nic bardziej niezręcznego od zapytania działu kadr „Czy mogę anulować swoją rezygnację z pracy?” bo „jednak nie chcę odchodzić w kwietniu, tylko w (nieokreślonej) przyszłości.” Oczywiście zapytać w emailu, bo biuro zamknięte. Któż nie chciałby utrzymywać jeszcze jednego pracownika na liście kadr? Myślałem, że jestem taki mądry planując przez ostatni rok moją dwuletnią podróż (o której marzyłem wiele lat). Myślałem, że jestem mądry sprzedając telewizor i konsolę do gier (których teraz mi najbardziej brakuje). Myślałem sobie „tak, wprowadzam się do okropnej rudery, ale jest tania i to tylko na trzy miesiące”. Myślałem sobie, że „nie potrzebuję ubezpieczenia na lot, bo to tylko da mi wymówkę aby ten lot odwołać”. Wiem, że to brzmi jak użalanie się nad sobą, ale ja już się tak wcale nie czuję. Po tygodniu ostrego picia i jedzenia mrożonej pizzy zacząłem dostrzegać ironię w tym wszystkim i po prostu się z siebie śmieję, szczególnie, że moje problemy są niczym w porównaniu z tym, przez co przechodzą teraz dziesiątki, setki tysięcy ludzi. Poza tym, co mogłem zrobić inaczej? Wziąłem pod uwagę wszystko. Wszystko skrzętnie zaplanowałem. WSZYSTKO – oprócz globalnej pandemii… więc gdy tak sobie siedzę w tej dziurze, dzieląc dom z czterema osobami, których nie znam, i myślę o czekającym mnie bezrobociu bez ubezpieczenia zdrowotnego, a moją jedyną własnością jest rower i parę ciuchów, nadal widzę przed sobą swoje marzenie. Tylko się trochę odsunęło.
Wiem, że wielu z was jest w podobnej, albo gorszej sytuacji. Wiedzcie, że nie jesteście sami. Gdy nasze marzenia są na wstrzymaniu, koszmary innych się dopiero rozpoczynają, więc znajdźcie pocieszenie w tym, że kiedyś znowu będziemy królami szosy, panami górskich szlaków. Nie mogę się doczekać, gdy was tam w końcu spotkam.
Bądźcie zdrowi.”
Bardzo szkoda, że nie mogę przeczytać jeszcze Twojej książki ;( Ale co się odwlecze to nie uciecze 😉
Mi też ta korona popsuła plany w końcówce wyprawy – musiałem wracać z Chicago 1,5 miesiąca przed planowanym końcem ;( pzdr Marek
Drogi Marku! Moją książkę ujrzysz w księgarniach jeszcze w tym roku! Szkoda, że nam się nie udało spotkać w Wietnamie, a podróż zdążysz jeszcze skończyć! Mam nadzieję – ja również 🙂
Pozdrawiam!