Nature Territory

Tak głosiła tablica na granicy stanów Queensland i Terytorium Północnego, czyli Northern Territory. Okazało się to nie być pustym chwytem marketingowym, a najprawdziwszą prawdą. Do tej pory nigdy nie obcowałem z dziką naturą tyle, co tutaj i teraz. W momencie pisania tych słów nieopodal szaleje burza. Żeby ją obserwować w całej okazałości wystarczy, że opuszczę swój pokój i zrobię osiem kroków.

Gdy zgaszę światło w kuchni nastaje całkowita ciemność. W okolicy nie ma żadnego źródła sztucznego światła. Wzrok kieruję w stronę błysków. Ciemność. Ciemność… BLASK! Czy to miało kształt tornada? BLASK! Tak, wielki lej z ciemnych chmur, podświetlany od wewnątrz piorunami. Nigdy takiego czegoś nie widziałem. Burza w pigułce, ale wcale nie wydaje się mała i widzę ją całą. Ściany tego komina z chmur nie pozwalają zobaczyć kształtów błyskawic w jego środku; widzę tylko podświetlany co parę sekund sam komin. Mam przed sobą perfekcyjną burzę, ale jej nie słyszę. Jest więc albo daleko, minimum dwadzieścia kilometrów, albo te wyładowania są bezdźwięczne – może nie sięgają ziemi. Idzie na zachód i najwyraźniej o nas nie zahaczy. Bywały jednak już takie, które o nas nie zapomniały…

P1170936

Miesiąc wcześniej

Tu nie rozróżniamy czterech pór roku wyznaczających cykl w Europie. Są tylko dwie pory: sucha oraz deszczowa. W porze suchej z nieba nie spadła ani jedna kropla przez sześć miesięcy. Bezchmurne niebo i słońce każdego dnia, temperatura ok. trzydziestu trzech stopni. Jest początek października i zaczyna się buildup, czyli faza przejściowa. Na niebie pojawiają się pierwsze obłoczki, a powietrze robi się ciężkie. Odczuwalna zmiana ciśnienia. Pojawia się co raz więcej chmur i już wygląda, jakby miało za chwilę padać, ale jednak się przejaśnia. I tak przez prawie dwa miesiące, podczas gdy temperatura powoli wzrasta. W końcu wielka ciemnoszara chmura idzie prosto na nas. Nagle zrywa się silny wiatr i wali piachem po twarzy. Pierwsze krople przylatują pchane przez wiatr. Następne jakby wylane z cebra, a z drugiego grad i teraz woda i lód spadają na nas jednocześnie. Widoczność ogranicza się z parunastu kilometrów do dwustu metrów, a my cali mokrzy pędzimy schować traktory i siebie pod dachem magazynu.

Koniec pory suchej to jednocześnie koniec zbiorów arbuzów. Wszyscy wyjechali już wiele tygodni temu. Zostałem ja i Zander. To niezwykłe miejsce i czas, który tu spędziłem również był niezwykły, pouczający. Nie było różowo, zdecydowanie nie różowo. Praca najwyraźniej nie ma być różowa i już. Bajka o rolniku to jedna strona medalu, a to jest jego druga strona. Nie dogadywałem się wieloma osobami, z którymi nie dość że pracowałem to także mieszkałem. Praca i życie osobiste zlały się w jedno. W takich sytuacjach trzeba uważać na wszystko co się mówi i do kogo, co samo w sobie jest wbrew mojej naturze. Czasami moje najlepsze intencje przynosiły rezultat odwrotny do zamierzonego. To bywało frustrujące. O wiele lepiej odnalazł się tu Zander. Według mnie w tym kontekście pływa jak ryba w wodzie. Zapytany o to stwierdził, że pomagają mu doświadczenia z dzieciństwa i wczesnej młodości, bowiem spędził na farmie dziadka w Zachodniej Wirginii wiele miesięcy i dzięki temu intuicyjnie wie co należy skończyć danego dnia, czego nie trzeba, co komu zgłosić i tak dalej. Prawie tak jakby potrafił porozumiewać się nieznanym mi językiem. Szczerze powiedziawszy, to mój kompan zawsze i wszędzie dogaduje się lepiej z ludźmi, nawet gdy nie mówią oni po angielsku. Dobrze, że tworzymy z Zanderem mocny zespół, dzięki czemu nas nie rozdzielono i obydwoje trwamy tu mimo żmudnej roboty i piekielnego gorąca. Gdyby nie Zander już dawno by mnie tutaj nie było.

Faster. Harder. Zander.

Faster. Harder. Zander.

Po Australii długo nie odwiedzę kraju angielsko-języcznego. Najzwyczajniej nie będzie takiego na mojej drodze. Nieznajomość lokalnego języka zmusi mnie więc do słuchania, a mniej interakcji to mniej nieporozumień. Angielskim władam zbyt śmiało i tu jest pies pogrzebany. Potrafię wyrazić wszystko, co mam na myśli, a czasami lepiej jest milczeć. Głupi kiedy milczy, za mądrego ujdzie, lub dosadniej:

Dlatego dwie uszy, jeden język dano, iżby mniej mówiono, a więcej słuchano.


 

P1170934-smil

Lubię deszcz

A co, a jak, ja lubię deszcz

Zwłaszcza kiedy nagle,

Z nieba sobie lunie.

A ludzie się chowają,

I pod dach uciekają!

Chłodny deszcz oczyszcza powietrze i spłukuje troski. Pozwala rozprostować duszę.  Wraz z nim zjawiają się nowi współlokatorzy, z którymi również należy obchodzić się ostrożnie.

Cześć. To moja toaleta.

Cześć. To moja toaleta.

Zander podnosi rano buty a tu o!

Poranna niespodzianka…

Koniec pracy na farmie oznacza koniec pracy na dłuższy czas. Jeśli dobrze pójdzie, to budżet, który udało mi się zgromadzić w Australii, wystarczy aby dojechać do Polski w przeciągu dwóch lat. Nie ukrywam podekscytowania. Przede mną czas pełen wyzwań i decyzji. Życie podróżnika jest pod tym względem wymagające, jednak tym razem, to ja będę czuł się jak ryba w wodzie. Wszak ryby to mój znak zodiaku!

One thought on “Nature Territory

  1. Czterdziestka ;)

    Ja Cię kręcę Brat, ale z Ciebie niesamowity gościu. Trzymam kciuki za Waszą dalszą podróż i czekam na nowe wpisy. So proud! 🙂

    Odpowiedz

Dodaj komentarz

Twój adres e-mail nie zostanie opublikowany. Wymagane pola są oznaczone *