Dlaczego utknąłem w Iranie

W ostatnim poście było o dotarciu do Shiraz na święta. Bardzo potrzebowałem się zatrzymać i odpocząć. Z góry określiłem czas postoju na dwa miesiące. To istotne przy negocjowaniu ceny wynajmu. Trafiło mi się idealne studio, w idealnej lokalizacji. Wziąłęm je od wigilii do swoich urodzin. Nie ma co się zbyt długo zastanawiać. Po to na przełomie roku znalazłem się nisko na południu, aby tu przeczekać zimę…

Przez cały ten czas miałem piękną pogodę. Deszczowych dni naliczyłem dwa. (Nie wiem skąd to miasto bierze wodę). Bywało, że w nocy temperatura spadała do -6*, ale gdy wstawałem rano ćwiczyć na tarasie, już mogłem być tylko w koszulce i spodenkach.

Rower stoi pod moim studio.

Bezzwłocznie wdrożyłem rutynę. Program to podstawa. Po pobudce szedłem do kuchni przygotować śniadanie. Pamiętacie owsiankę na wypasie? Warto obejrzeć jak się przyrządza śniadanie dla mistrzów. Myślę, że szczególnie czytelnik rodzaju męskiego doceni ten przepis :). Ja go dopracowałem. Dokoptowałem kalorii do wyższego zapotrzebowania. Zobaczcie sami:

Orzechy laskowe, słonecznik, orzechy włoskie, nerkowce, migdały, pestki dyni, orzechy ziemne, hałwa, orzechy nie-wiadomo-jakie (te całkiem po lewej – okazały się groszkiem gotowanym na sucho), kakao, dwa banany, dwa jajka (ugotowane ze względu na ryzyko salmonelli), białko wyizolowane, mleko, jogurt, ser feta.

Wszystko co widać na zdjęciu gotuję w mleku i przed pójściem spać odstawiam, nie odkrywając. Do rana orzechy nasiąkają. W blenderze powstaje gęsta zupka. Dwa półmiski = dwa śniadania. Zanim jednak zjem cokolwiek – rozciągam się i ćwiczę. Pięćdziesiąt pompek na jednej ręce, pięćdziesiąt na drugiej, z jedną nogą podniesioną do góry. Każdego dnia, niezależnie od pogody czy samopoczucia. Po miesiącu obcisłe koszulki stały się jeszcze bardziej obcisłe. Istotne dobrze zacząć rok, ustalając rytm. Poranna rutyna każdego dnia to dobry pomysł. Tak zaczęty dzień daje energię by przenosić góry. Mniejsze rzeczy też.

Systematycznie przygotowywałem siebie i sprzęt do następnego etapu. Odwiedziłem lekarza i dentystę. Ponaprawiałem wszystko, co potrafiłem. Pokleiłem, pozszywałem, połatałe, zaniosłem do rzemieślnika albo wyrzuciłem i kupiłem nowe. Najważniejszym czynnikiem mojej rekonwalescencji było poznanie nowych przyjaciół. Podczas rozmów, śmiania się, jedzenia dobrych i zdrowych produktów, tańczenia, spędzania czasu z drugą osobą, podczas długiego nieprzerwanego snu, świadomie lub nie, dochodziłem do siebie krok po kroku. Pisząc te słowa zdałem sobie sprawę jak ironicznie to może brzmieć – sanatorium dla białego w takim kraju jak Iran. Gdy biały Irańczyka rozzłości, to ten nazywa go Kun Sefid – czyli białodupcem (Kun – dupa, sefid – biała). Mnie tak nazywali, bo tak się im przedstawiałem – za każdym razem wywołując salwę śmiechu.

To jest Mojii (czyt. Modżi). Jeden z nowych przyjaciół, z którymi wygłupialiśmy się w walentynki.

Irany są dwa. Pierwszy to powiedzmy ten znany nam z mediów. Strefa publiczna, w której trzeba zachowywać się w “spodziewany” sposób, odgrywać pewną rolę. Porównując tę strefę z “zachodnim światem”, Europejczyk dochodzi do wniosku, że można w niej o wiele mniej. Nie ma alkoholu, barów, klubów, dużych festiwali muzycznych czy koncertów. Drugi Iran jest wewnątrz prywatnych domów. W tym drugim Iranie robi się wszystko, żeby nie myśleć o tym pierwszym. Persowie są serdecznymi ludźmi z otwartymi sercami i umysłami. Wielu młodych ludzi zna angielski i mimo sankcji narzuconych przez USA mają dostęp do świata poprzez internet. Czasami nie mogę uwierzyć, że jestem cały czas w tym samym kraju. Szczególnie gdy w porze modlitwy przed meczetem widzę tłum kobiet szczelnie zasłoniętych czarnymi czadurami, podczas gdy przed oczami mam skąpo ubrane studentki z ostatniej domówki.

O rany! Dwa Irany! W jednej dzielnicy! Po lewej prywatne mieszkanie. Po prawej kompleks religijny Shah Cheragh (ślub). W imię zasady, że najciemniej pod latarnią, znalazłem kawiarenkę, w której można się napić bardzo mocnego piwa. Kawiarenka dzieli ścianę z … meczetem.

Persepolis

Ze strony UNESCO: Znane jako klejnot Achemenidów (perskich) w dziedzinie architektury, urbanistyki, technologii budowlanej i sztuki, królewskie miasto Persepolis zalicza się do stanowisk archeologicznych, które nie mają odpowiednika i które stanowią wyjątkowe świadectwo najstarszej cywilizacji.

Zdecydowanie warto odwiedzić Persepolis. Znajduje się pięćdziesiąt kilometrów od Shiraz. Dojechać najlepiej taksówką (cena ok. 3 USD). Na miejscu można wziąć przewodnika z krwi i kości (drogo) lub elektronicznego (też 3 USD). Najlepiej jednak wypożyczyć okulary rzeczywistości wirtualnej (niespodzianka – 3 USD). Dzięki tej technologii, spacerując pomiędzy ruinami możemy jednocześnie widzieć jak wyglądały wnętrza pałacu. Dwa słowa: rozmach i przepych. Robi wrażenie!

Polubiłem Shiraz. Nawet bardzo. Do gustu przypadło mi miasto, klimat i ludzie. Znajomi namawiają mnie abym został na Nouruz, czyli Irański Nowy Rok. (Nie tylko Irański! Nouruz / Nevruz / Newroz / Navruz / Nowruz / Nauriz / Nooruz / Novruz – to tradycyjne święto obchodzone w dniu równonocy wiosennej [20 marca] wszędzie tam, gdzie Persowie zostawili kolebkę swojej kultury, czyli w Afganistanie, Azerbejdżanie, Indiach, Kirgistanie, Kazahstanie, Pakistanie, Turcji, Tadżykistanie, Turkmenistanie i Uzbekistanie (kursywa oznacza te kraje w których nie byłem). Jednym zdaniem: Nouruz to święto, podczas którego mieszkańcy Azji Środkowej celebrują nadejście wiosny i przebudzenia natury. W poezji ukazywany jako okres szczytowego rozkwitu kwiatów i przebudzenia natury, ale przede wszystkim, jako czas odrodzenia miłości i ognia wewnętrznego ludzi. Jest to czas, w którym ludzie próbują odnawiać przyjaźnie i wzmacniać relacje. Dlatego to święto kojarzy się z miłością. Rodziny odwiedzają się nawzajem i obdarowują się domowymi wypiekami i słodyczami. W miastach odbywają się festyny plenerowe z tradycyjnymi grami i konkursami, na ulicach roi się od artystów.

Bardzo bym chciał być w Shiraz podczas Nouruz, szczególnie że Irańczycy są zgodni, że nie ma lepszego miejsca do celebrowania nadejścia wiosny, aniżeli Shiraz. Jednakże, jeżeli mam mieć choć cień szansy na dotarcie do Szczecina na Boże Narodzenie, to nie mogę sobie pozwolić na kolejny miesiąc zwłoki. Pora spiąć pośladki, załadować Hefajstosa i ruszyć cztery litery. Nie mam wątpliwości, że wrócę jeszcze do Iranu. Aby zobaczyć Yazd, Kerman, Isfahan, Teheran oczywiście, no i Morze Kaspijskie, bo te wszystkie miejsca musiałem odpuścić (Ciekawostka: średnio w każdym kraju rowerem pokonuję 1000 km, z wyjątkiem Australii – 5000 km, oraz Iranu – będzie ok. 3000 km).

Hodafez Shiraz! Hoszalszylom. Omidworam dobare bebinamed. Insz-allah…

Do widzenia Shiraz! Miło było Cię poznać. Mam nadzieję, że się jeszcze zobaczymy. Jak Bóg pozwoli…

Shiraz widziane ze wzgórza, dwa kwadranse przed zachodem słońca.
Takie widoki towarzyszą mi często od Beludżystanu i prawdopodobnie będą mi towarzyszyć aż do Turcji.

3 thoughts on “Dlaczego utknąłem w Iranie

  1. Adeel Kadri

    Hello Daniel,
    Excellent read, never been to Iran but have many friends there. Hope Pakistan got few pages, Waiting for the Book.
    By the Way Rija misses you, even she named boiled eggs as Daniel Bhai walae anday. She misses you. Get strength and conquer the world my friend.
    Stay Blessed.

    Adeel Kadri
    Karachi, Pakistan

    Odpowiedz
    1. bike2be

      Hello Adeel! Thank you very much for you comment. You made me laugh! Yes, I still eat a lot of boiled eggs. God bless You and your family. Please say hello to Rija from me. See you again one day! Daniel

      Odpowiedz
  2. Abdullah

    Even if we had a short conversation, I wish you a healthy and peaceful journey because of the good personality in you and being a teacher.

    Odpowiedz

Dodaj komentarz

Twój adres e-mail nie zostanie opublikowany. Wymagane pola są oznaczone *