Ostatnio poczułem zew. Ogarnęła mnie fala energii, która pchała mnie w kierunku dokończenia tego, co zacząłem. Zapragnąłem kupić bilet i lecieć do Wietnamu, gdzie czeka Hefajstos, mój najwierniejszy towarzysz. Tak już mam, że gdy rzeczywistość wokół mnie się komplikuje, zaczynam śnić o drodze, na której liczy się tylko utrzymanie tempa i oddechu. O drodze, która nauczyła mnie podstawowych zasad, jakich nie wpoił mi nikt inny: by jeść zanim zgłodnieję, by pić zanim będę spragniony oraz by odpoczywać zanim będę wycieńczony. Bo widzicie, otaczający świat obchodzi się z nami zupełnie inaczej niż droga. Sprawia, że inaczej traktujemy innych ludzi i samych siebie. Droga jest prosta, nawet gdy się wije.
Czytaj dalejArchiwa tagu: Zander
… jeżeli nie grasz w reprezentacji. 😉
Weźmy na przykład takiego Lewandowskiego. Potrafi strzelić pięć goli w dziewięć minut, ale czy w warunkach polowych potrafiłby w trzydzieści minut z trzech składników upiec chleb w ognisku? Zapytam go o to przy pierwszej okazji, a tymczasem pokażę Wam jak to zrobić. Tradycyjny australijski przepis został przeze mnie dopracowany do perfekcji. Miałem na to w buszu wiele tygodni. Zobaczcie sami, a na następny wypad po prostu zabierzcie mąkę. 😉 Czytaj dalej
Tak głosiła tablica na granicy stanów Queensland i Terytorium Północnego, czyli Northern Territory. Okazało się to nie być pustym chwytem marketingowym, a najprawdziwszą prawdą. Do tej pory nigdy nie obcowałem z dziką naturą tyle, co tutaj i teraz. W momencie pisania tych słów nieopodal szaleje burza. Żeby ją obserwować w całej okazałości wystarczy, że opuszczę swój pokój i zrobię osiem kroków.
Rybacka osada Burketown wita nas gejzerem z parzącą wodą, zielonym rozlewiskiem pełnym kangurów, słynnymi barra pies, czyli ciastkami ze świeżą rybą barramundi oraz darmowym polem namiotowym z gorącym prysznicem. Zjeść prawdziwy obiad, czyli rybę i sałatkę, po paru tygodniach nudnego prowiantu to bezcenne doznanie, z pewnością warte więcej niż cena owego obiadu. Następna uczta zdarzy się dopiero tydzień później. Kontynuując Savannah Way od Burketown na zachód nie sposób ominąć Doomadgee, pierwszej dużej osady aborygeńskiej, odradzanej przez rowerzystów, którzy tu zawitali parę tygodni przed nami. Czytaj dalej
Za górami, za lasami,
za rzekami i morzami,
żyje farmer, czyli rolnik
Czym się żywi? Arbuzami! Czytaj dalej
czyli “go hard or go home”… Czytaj dalej
Stuart gościł nas trzy noce. Ciężko było opuścić wygodne łóżko i ciepły prysznic, szczególnie gdy nocą temperatura spada do sześciu stopni. Po pracy Stuart brał nas nad rzekę, gdzie każdy zarzucał swoją wędkę. Świat jest niesprawiedliwy, bowiem ja złowiłem dwie Cat Fish, a Zander żadnej. Tych ryb się nie jada, więc trafiły z powrotem do wody. Na kolację Stuart smażył steki na ognisku. Czytaj dalej
Marta zrobiła Owsiankę na Wypasie i wyjechała w dzień dziecka. Razem z Katie pedałują wzdłuż wybrzeża do Cairns. Na dzień dzisiejszy wszystko wskazuje na to, że nie będziemy już razem pedałować. Nie jest łatwo o tym pisać. Z tego powodu długo nie pisałem. Nie wiedziałem co mam napisać. Z resztą dalej nie wiem. Czytaj dalej
– czyli drugi miesiąc w Gladstone… Czytaj dalej