Bye Bye Sydney, yo yo Woy Woy!

Poznawanie nowego miejsca na rowerze to najlepszy sposób na poznawanie nowego miejsca. Sprawdźcie sami. Można zobaczyć tak wiele jednego dnia. Tak naprawdę to właśnie jeden dzień przeznaczyliśmy na zaliczenie głównych atrakcji Sydney. Jeden wyjątkowo upalny dzień… 

 Po późnym śniadaniu i leniwym przedpołudniu wyruszyliśmy z Bondi w stronę centrum. Praktycznie po każdym wzniesieniu musieliśmy robić przerwę, aby w cieniu złapać oddech i uzupełnić płyny. Skwar bezlistosny, co widać na zdjęciu.

Na Oxford Street, jednej z głównych arterii wiodących do miasta, zaczynają się wspomnienia. Te miejsca widziałem jako pierwsze, gdy przyjechałem tu na wizie studenckiej w wieku 19 lat. Martin College, do którego uczęszczałem, nadal dzielnie stoi. Pamiątkowe zdjęcie przy wejściu – obowiązkowe.

Dalej Hyde Park, czyli Central Park w mniejszym wydaniu. Doskonałe miejsce na poobiednią drzemkę, co również często praktykowałem. Dzisiaj upał sprawia, że najchętniej również położyli byśmy się w cieniu. Przecinamy Hyde Park wzdłuż aby wjechać do Królewskich Ogrodów Botanicznych. Jazda na rowerze tu jest zabroniona, jednak ignorujemy ten zakaz, spokojnie tocząc się i inhalując… “Eukaliptus! Czujesz?!” – krzyczy Marta. Kolejna pauza, tym razem w cieniu drzewa figowego, z widokiem na słynne Opera House i Harbour Bridge. Po chwili jesteśmy pod samą Operą.

Głód wyznacza kolejny kierunek – przez centrum, pośród drapaczy nieobecnych chmur, do China Town, na makaron z owocami morza. Po obiedzie zjeżdżamy do Darling Harbour, wiecznie tętniącego życiem portu. Siedząc na nabrzeżu i delektując się chińskimi goframi nadziewanymi kremem, spoglądamy na wieżowce po drugiej stronie wody. Sydney jest piękne – nie da się ukryć. Piękne w każdym calu. Jest także potężne i żyje się tu szybko. Liczy się szybki pieniądz, szybki odpoczynek i szybkie przyjemności. To nie dla nas, dlatego zmykamy. Zmykamy tam, gdzie za pieniądzem goni się choć trochę wolniej, gdzie bliskość plaży nie jest obarczona wysoką ceną, gdzie rozmowa z nieznajomym trwa dłużej. Nie trzeba szukać daleko. Jedziemy do Woy Woy.

Bye bye Sydney, yo yo Woy Woy!

Tymczasem, zapraszamy do galerii podsumowującej nasz 10-dniowy pobyt w Sydney.

One thought on “Bye Bye Sydney, yo yo Woy Woy!

  1. Miczel

    “Eukaliptus! Czujesz?” jak w 1 z 10 bym dostal kto z moich znajomych wypowiedzil w swoim zyciu te slowa Marta jest pierwsza,ktora wpada do glowy 🙂

    Pzdrrrrr

    Odpowiedz

Dodaj komentarz

Twój adres e-mail nie zostanie opublikowany. Wymagane pola są oznaczone *